wtorek, 2 października 2007

W służbie JKM

Wczoraj o 7.40 wieczorem wylądowałem na Heathrow. Po niespełna dwóch godzinach dotarłem do klasztoru w Erith, gdzie czekała na mnie kolacja - jajecznica z 18 jajek. Znaczy - nie tylko dla mnie. Nie byłem sam. Wraz ze mną dwaj Bracia (Andrzej i Lucjan) rozpoczęli swoją przygodę na Wyspie. Jak to będzie - sam Pan Bóg raczy wiedzieć. Mma nadzieję, że akomodacja i adaptacja przebiegnie spokojniej, niż tego się spodziewam. Mam przecież "doświadczenie" (wprawdzie nie 25 lat, jak niektórzy, ale jednak) w przystosowywaniu się do rozmaitych warunków życia.
Dzisiaj odsypiam miniony tydzień. Zrobiłem przecież samochodem ok. 5000 km. (oczywiście nie sam - jechaliśmy we dwóch z br. Markiem). Mało spania, duuuuże zmęczenie i stres przed wyjazdem do Anglii zrobiły swoje. Dzisiaj w nocy spałem jak dzidziuś. Zresztą w dzień również ;-)
To na razie tyle zwierzeń. Wkrótce, mam nadzieję, pojawią się następne. Pozdrawiam! Z Bogiem

piątek, 19 stycznia 2007

Pani Aleksandra

Najwcześniejsze obrazy z dzieciństwa są związane z kimś bardzo ważnym, z Rodzicami, Rodzeństwem, z pierwszymi zabawkami (a niech tam, wspomnę je: samochodzik fiotetowy, dwa miśki pluszowe o wiele większe ode mnie, książeczka "Nie płacz misiu", klocki, samochód na baterie prod. NRD - De Tomaso Mangusta, rowerek "Pawik" i parę innych), z pierwszymi koleżeństwami (Ewa, Artur, Iza), z pierwszymi podróżami "w trasy" z Tatą (Jelczem "na Śląsk"), z paroma innymi sprawami. Ale w mojej "maleńkości" była też "Pani" - Pani Aleksandra Zabielska.

Nie wiem, jak to się stało, że zamieszkała u nas. Ale pamiętam ją od zawsze. Krzątała się po domu, gdy Rodzice byli w pracy. Gotowała posiłki, sprzątała i pilnowała mnie i Rodzeństwo.

Pamiętam już jak przez mgłę parę ważnych wydarzeń, które czasem wracają do mnie we śnie, we wspomnieniach. Otóż Pani zabierała mnie na sąsiednią ulicę pod figurkę Matki Bożej ustawioną na brzegu jednego z podwórek. Tam uczyła mnie różnych nowych modlitw (dzisiaj już nie pamiętam, jakich). Tam też "wymadlała dla mnie" cukierki - nagle z nieba zaczęły frunąć jak jesienne listki pyszne iryski. Wtedy po prostu myślałem, że to Matka Boża rzuca mi pod nogi słodycze. Ale dzisiaj domyślam się, że to właśnie Pani rzucała je, bo w swej pokorze wszystko, co robiła, wszelkie dobro przypisywała Panu Bogu lub Matce Bożej.

Pamiętam jak czasem Pani czytała mi książkę - "Karnawał Dziadowski". Nie wiem, skąd ta książka się znalazła w domu, ale choć kompletnie nic z niej nie rozumiałem, bez niej nie potrafiłem zasnąć.

Pamiętam, jak płakałem, gdy wyjeżdżała do swojego domu rodzinnego na stałe. Potem spotkałem ją na moich pierwszych ślubach zakonnych. I to był ostatni raz, kiedy ją widziałem. Parę lat temu na zawsze odeszła po Wieczną Nagrodę.

Dzisiaj wiem, że jej obecność w dzieciństwie to był Boży dopust, abym teraz, jako kapłan, miał obraz Boga obłaskawiającego mnie skarbami ("cukierkami"), dobrego, wspaniałomyślnego, skorego do przebaczenia.

Wieczny odpoczynek racz jej dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj jej świeci. Niech odpoczywa w pokoju. Amen.

***

Idziemy razem,
Ona trzyma rękę
Na moim "teraz"
By żadne "kiedyś"
Co było lub będzie
Mi nie szkodziło.

Spojrzała wkoło
Tam, gdzie moje oczy
Nic nie widziały
Bo byłem mały.

Przeprowadziła
Na drugą stronę
Drogi ruchliwej
Pełnej samochodów.

Przed Jej figurką
Uzyskała zgodę
Na pocieszenie
Mnie zapłakanego.

Ręką rozdarła niebo
Aż się rozpadał
Deszcz słodkich gwiazdek.

I tłumaczyła się wytrwale:
To nie ja! Gdzieżbym śmiała!